Na pytanie co było pierwsze, jajko czy kura, od razu odpowiadam: Indie. Zanim jeszcze pojawiła się w mojej głowie jakakolwiek myśl o wolontariacie, byłam już zdeterminowana na podróż do Indii samych w sobie. Po prostu szukałam środków i możliwości. A wolontariat okazał się być strzałem w dziesiątkę. Nie mogłam z tego nie skorzystać.
Galeria zdjęć
A może po prostu wakacje?
Mało kto, może sobie pozwolić na wakacje dłuższe niż dwa tygodnie podczas roku akademickiego. Albo pracując na pełnym etacie. Dlatego uparcie szukałam możliwości na dłuższy wyjazd do Indii. Nie chciałam tam tylko pojechać na wakacje. Na dwa tygodnie, frustrując się, że nic w tym czasie nie zobaczę. Abym mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że zobaczyłam Indie, potrzebowałam o wiele więcej czasu. Potrzebowałam miesięcy, jeżeli nie lat. Powierzchnia Indii jest dziesięciokrotnie większa od Polski, nie wspominając już o zaludnieniu. Nie potrafię racjonalnie wyjaśnić skąd w mojej głowie jawiła się taka atrakcyjność Indii. Całe to zróżnicowanie kulturowe i gospodarcze, jakie to miejsce miało do zaoferowania, po prostu przyciągało mnie jak magnes.
Jak wyjechać na wolontariat?
Wiele osób zadawało mi pytania techniczne odnośnie wyjazdu i tutaj również chciałabym to poruszyć. Organizacja, która zajęła się całym moim wyjazdem od A do Z to AIESEC. Jest to prężnie działająca organizacja studencka, która oferuje 3 programy: Global Volunteer, Global Entrepreneur i Global Talent. Każdy projekt ma inny czas trwania i inny cel. Skupimy się jednak na tym pierwszym programie, czyli Global Volunteer. To program dla każdego w wieku 18-30 lat, trwający od 6 tygodni do aż 3 miesięcy. Po wybraniu państwa, w którym chcielibyście odbyć wolontariat, pojawia się mnóstwo ofert. Taki wolontariat obejmuje placówki publiczne (szkoły, szpitale) bądź w różnego typu organizacjach non-profit. Po stworzeniu swojego profilu, wystarczy wybrać ofertę, zaaplikować, odbyć rozmowę z osobą odpowiadająca za twój wolontariat i przygotować się do wyjazdu! Proces jest naprawdę prosty. Dodatkowo zajmujący się twoim wyjazdem AIESEC odpowie na wszystkie twoje pytania (nawet te najgłupsze).
No to jak to będzie?
Gdy podjęłam decyzję o wyjeździe, byłam świeżo upieczonym pierwszakiem. Powoli zaczynała mnie dopadać monotonia studiowania. Zaczynały się pierwsze frustracje spowodowane ze studiowaniem na uczelni publicznej. Pojawiała się potrzeba zajęcia się czymś bardziej praktycznym aniżeli teoretycznym. Potrzebowałam wytchnienia, przerwy. Pomysł przyszedł bardzo spontanicznie, ale jego realizacja kiełkowała w mojej głowie dość długo. Było dużo pytań i wątpliwości. Jednakże w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że tych wątpliwości nie rozwieje nic innego niż sam wyjazd.
Zaaplikowałam do trzech programów oferujących wolontariat w Indiach. Następnego dnia dostałam potwierdzenie akceptacji jednej z tych trzech aplikacji i nie myśląc długo, potwierdziłam udział. Chwilę potem opłaciłam koszt programu (symboliczne 400 złotych na wsparcie organizacji) i poszłam oznajmić rodzicom, że jadę do Indii. Mając wtedy lat 20, moi rodzice ciągle nie byli „na cześć” z moim procesem stawania się dorosłą i niezależną kobietą. Szybka rozmowa pozwoliła im zrozumieć, że moje bezpieczeństwo nie stanowi żadnego problemu a jedyne zmartwienie z jakim musieli się uporać, to ich wykluczenie z podejmowania przeze mnie ważnych decyzji. Trzy miesiące później byłam już w samolocie do Indii.
Ciężkie początki
Podczas gdy moi znajomi właśnie zaczynali 4 semestr, ja ruszałam na swoją przygodę życia. Muszę dodać, że jakkolwiek nie uwielbiam podróżować, moje pierwsze dni zawsze są okropnie ciężkie. Pomijając szoki kulturowe, miewam po prostu problemy adaptacyjne. Zawsze na początku wyjazdu dopada mnie zwątpienie „po co mi to było?”. Pierwszy tydzień wolontariatu spędziłam więc na zamęczaniu się pytaniami:
„Ale dlaczego ja? Każdy przecież mógłby być teraz na twoim miejscu. Wiesz, że wszystko co robisz, mogłoby być zrobione 10 razy szybciej i efektywniej przez pierwszego lepszego wykształconego hindusa? Naprawdę przemierzyłaś pół świata, żeby się bawić w marketingi i fundraisingi? A jak zawalisz semestr przez swój dwumiesięczny wyjazd, to co? Dzieci z Indii, którym pomagasz, przyjadą cię uratować?”
Można by pomyśleć, czemu osoby, robiące coś bezinteresownego i znaczącego, mają powody do takie zadręczania się? Pytanie w punkt. A mianowicie, żyjemy w społeczeństwie które promuje normy i reguły. Które spojrzy krzywo, gdy nie zaczniesz studiować po liceum. Albo nie pójdziesz do kościoła w niedziele. Czy może postawisz na swoje marzenia i pójdziesz inną ścieżką niż reszta. W wielkim skrócie, wszystko odstające od normy jest potępiane. A nawet jeśli nie potępiane, to bynajmniej popierane. Moje decyzje i pomysły najczęściej spotykają się z reakcjami „to szaleństwo”, „może poczekaj jeszcze parę lat”, „ale przecież nikt tak nie robi”, „skup się na rzeczach ważnych”. Ale koniec końców nie ma decyzji, której żałuję. Wszystko co robię, robię z pasji i to wychodzi mi najlepiej. Ze wszystkich bliskich mi osób, na palcach jednej dłoni wymienię te, od których zawsze usłyszę: „Świetny pomysł Julka. Rób to co sprawia ci szczęście”. To o czymś świadczy, prawda?
Skąd więc to zwątpienie?
Otóż od Was moi drodzy. Od społeczeństwa. Od wszystkich, którzy nie potrafią odejść od schematu i spojrzeć na życie z szerszej perspektywy. Presja, którą narzucacie, jest ogromna. Nie piszę tego, aby prosić o wasze wsparcie. Nauczyłam się już żyć bez niego. Piszę o tym z myślą o waszych przyjaciołach, rodzinie. Nie wyśmiewajcie ich marzeń. Nie podcinajcie im skrzydeł. Wspierajcie. Bądźcie dla nich. Bo w przeciwnym wypadku stworzycie konformistów bez ambicji. A wątpię, że tego właśnie chcecie.
Złamać pierwsze lody
Wraz z mijającymi dniami zaczęłam sobie odpowiadać na wszystkie pytania po kolei. Zaczęłam rozumieć. Zaczęłam wierzyć. Najtrudniejszym pytaniem było jednak „dlaczego ja?”. Ale odpowiedź przyszła i na to. Dopiero pod koniec, ale okazała się być najważniejszą ze wszystkich odpowiedzi.
Podczas gdy ja, powoli adaptowałam się do nowego środowiska, również szok kulturowy zaczynał zmniejszać intensywność. Host rodzina w której przebywałam, po krótkim czasie przestała być tylko i wyłącznie host rodziną, a zaczęła spełniać funkcje rodziny z krwi i kości. W pracy za to trwały nieustanne przygotowania do weekendowego fundraisingu. W biurze siedzieliśmy od południa do nocy, ale nikomu to nie przeszkadzało, bo przypominało to bardziej spotkania przyjaciół, wspólnie pracujących nad czymś większym, aniżeli pracę. Każdy był mocno zaangażowany i wszyscy chcieliśmy, żeby fundraising wypadł jak najlepiej. Mocno promowane przez nas wydarzenie było również dniem, w którym organizacja instalowała w parku huśtawkę dla niepełnosprawnych. Tak, właśnie. Huśtawkę, na którą może wjechać wózek inwalidzki. To była idea, która przez całe moje życie, wypełnione wieloma przemyśleniami, nie pojawiła mi się w głowie ani razu. A przecież inwalidzi to nie tylko dorośli, prawda?
Gdy nagle wszystko staje się jasne
Wydarzenie, które udało nam się dopiąć, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Atmosfera, która tam panowała. Park, własnoręcznie udekorowany przez wolontariuszy. Szczęście, które tryskało od wszystkich, którzy ciężko nad fundraisingiem pracowali. To wszystko razem zapierało mi dech w piersi. Poczułam się jak na haju. Zrozumiałam, że to jest to, co daje mi poczucie spełnienia. Poczułam przytłaczającą radość. Patrzenie na SETKI ludzi, którzy przychodzili napić się kawy tylko po to, aby wspomóc organizację. I to wszystko za naszą sprawką. Z oczu ciekły mi łzy. Wszyscy z zaniepokojeniem patrzyli, co się ze mną dzieje. Ja, która przez cały dzień nie przestawała skakać, śpiewać, śmiać się, nagle zaczęła płakać. Ale to były łzy szczęścia. Takie jakich jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam. Odnalazłam siebie i swoje życiowe powołanie.
Mniej ja, więcej inni
Sześć tygodni okazało się być za mało. Z perspektywy czasu i z perspektywy wielu moich podróży, zaczynam rozumieć, jakim szczęściem zostałam pobłogosławiona spotykając tak wyjątkowych wolontariuszy. Organizacja, w której odbyłam swój wolontariat, Zero Gravity stała się moją rodziną i żywą inspiracją. Stworzenie fundacji, z ludźmi pełnymi zapału każdego dnia, z motywacją i zaangażowaniem, z wszechobecną miłością – to stworzenie czegoś pięknego.
Doświadczenie, które niósł za sobą wolontariat w Indiach, było najbardziej inspirującym doświadczeniem, jakie miałam okazję przeżyć. Przyczynił się do tego kontrast kulturowy, zobaczona na własne oczy nędza i ubóstwo, oraz ludzie. Ludzie, którzy nauczyli mnie, że życie jest piękne. Że mamy ogromne szczęście, będąc w sytuacjach w jakich jesteśmy. Ale nauczyli mnie też, że nie musimy z tego powodu czuć się źle. To przywilej, który musimy wykorzystać. Którym musimy się podzielić. Bo dziewczynkom ze schroniska (galeria) życie przyniosło tylko choroby, manipulantów, brud i dziurawe schody. No i kolorowanki. To że mają dach nad głową to cud. To, że schody już nie są dziurawe to sprawka Zero Gravity. Ale takich dziewczynek są miliony. I dodatkowe miliony chłopców. Nie wspominając już o dorosłych. Ludzie nas potrzebują. Nie tylko ci tysiące kilometrów od nas. Potrzebują nas najbliżsi.
Wolontariat za granicą jest unikatowym doświadczeniem, nie jest jednak doświadczeniem koniecznym, aby nieść pomoc. Myślę, że zadając sobie pytanie, komu mógłbyś pomóc, w pięć sekund wyskakuje ci tysiące pomysłów, niczym wyniki wyszukiwania w Google. To czas na zmiany. Czas na działanie. Czas na odstawienie trochę siebie a pomyślenie trochę o innych.
Dlaczego ja?
Możemy jednak zignorować sprawę. Ale masowa ignorancja nie doprowadzi nas do niczego dobrego. Wiemy to po problemach środowiskowych i klimatycznych, z którymi obecnie się zmagamy. Po panujących epidemiach. Po tym wszystkim, co nie miałoby miejsca bez grupowej mobilizacji. A jest tego dużo. Możesz zadawać sobie pytanie, ale dlaczego ja? Przecież są miliony osób, które mogą pomagać. Ja mogę się zająć swoją ścieżką kariery, swoimi planami, swoimi zachciankami. Możesz. Nie będę pisała wykładu o tym, że im nas więcej tym prościej i szybciej o zmiany. Tym łatwiej o lepszy świat bez nierówności, głodu, ubóstwa czy nędzy. Bo to zapewne wiesz.
Ale napiszę dlaczego to akurat Ty powinieneś ruszyć w misję zbawiania świata. Bo ja też zadawałam sobie to pytanie „dlaczego ja?” i udało mi się znaleźć odpowiedź. Chcę się nią podzielić, bo uważam że to bardzo istotne.
Dlaczego ty? Bo nikt inny nie jest w stanie cię zastąpić. Twoje zaangażowanie, twoje poczucie humoru, twoja energia – to wszystko jest wyjątkowe. Bo każdy z was jest wyjątkowy. Być może właśnie Ty i Twoja para rąk jest potrzebna gdzieś na świecie. Może jest potrzebna na twoim podwórku. A może to nie twoja praca, tylko twoja osoba. Może gdzieś tam w świecie, czeka na ciebie ktoś, kogo zmienisz. Kogo zainspirujesz. Kogo natchniesz do zmian i ważnych decyzji. Bo to jest tylko i aż tyle.
Jeżeli chcesz rozpocząć swoją przygodę i zacząć wolontariat, polecam skontaktować się z AISEC z twojego miasta. W przypadku szczegółowych pytań o mój wyjazd, zachęcam do kontaktu ze mną. Ale przede wszystkim pamiętaj, jakiejkolwiek decyzji nie podejmiesz, będzie ona słuszna!