Wymiana do USA w liceum? To możliwe!

Czas czytania: 9 minut

Gdy opowiadam o swojej rocznej wymianie w USA, wiele osób puka się w czoło.

„Ale jak to taki daleki wyjazd i to aż na rok? Przecież nawet pełnoletnia nie byłaś!”
„I rodzice cię puścili?”
„A co ze szkołą?”
„Skąd miałaś na to wszystko pieniądze?”

Odpowiedzi na wszystkie te pytania i nie tylko znajdziecie w artykule poniżej.

exchange infographic

Jak to się stało?

Miałam 17 lat, kiedy uparłam się, że liceum będę kończyć w USA. Trochę przesyt polską edukacją, trochę chęć spróbowania czegoś nowego. To pierwsze okropnie męczyło a to drugie nie chciało czekać.

Nie satysfakcjonowały mnie odpowiedzi: „po edukacji będzie czas na podróżowanie”. Nic, co przyjęte przez społeczeństwo za prawidłowe, nigdy mnie nie satysfakcjonowało. Nie wchodząc w detale mogę rzec, iż pomysł wręcz spadł z nieba a wykonanie było prostsze niż się spodziewałam.

exchange

No to jadę. Z kim?

Pierwszym krokiem jest wybór organizacji. Z wyjazdem na własną rękę, byłoby o wiele więcej roboty. Dla zdeterminowanego nic trudnego, ale dzisiaj nie będzie o free-moversach. Wybieranie organizacji, która zorganizuje nam wyjazd to drobnostka. W Polsce figurują takie organizacje jak Rotary, AFS, YFU. Wszystkie oferują bardzo podobny program, tj. rok wymiany w liceum. Bardzo popularną destynacją europejczyków są Stany Zjednoczone, ale wybór jest o wiele szerszy. Klub Rotary i YFU oferują aż 30 krajów na wymianę długoterminową. W przypadku AFS ta liczba plasuje się bliżej 20 państw. Kwalifikacja, wybór programu, koszty – to wszystko delikatnie różni się w przypadku każdej z tych organizacji. Pisząc ten artykuł bazować będę jednak na Rotary. Rotary jest klubem, który wysłał mnie na rok do USA a moim rodzicom zapewnił niezapomniany czas w przyjezdnymi wymieńcami.

Wymiana nie musi być wygraniem szóstki w lotka

Wszystko zaczęło się od decyzji. Gdybym mogła się cofnąć w czasie, to przemyślałabym to jednak dogłębniej. Mimo obozu orientacyjnego, który miał miejsce na parę miesięcy przed wymianą, istniały pytania, które powinnam była zadać sobie o wiele szybciej. Wraz z ekscytacją i otwierającymi się na wielką przygodę drzwiami, nie ma miejsca na czarne scenariusze.

Wielu z nas myśląc o wymianie, myśli o rocznej sielance. O Amerykańskim śnie (w przypadku USA). O zabawie, podróżowaniu, odskoczni od obowiązków. Ciężko jest jednak przewidzieć dokładny przebieg wymiany. Każda jest inna. To doświadczenie zależy od Ciebie, od miejsca w którym będziesz oraz od organizacji, która Cię tam wyśle.

Warto jest więc zadać sobie takie pytania jak:

Czy jestem w stanie poświęcić niektóre relacje, których nie będę w stanie pielęgnować w trakcie mojego wyjazdu?
(Nie będziesz w stanie porozmawiać codziennie ze swoim chłopakiem albo zdać raportu rodzicom – abstrahując od zmiany strefy czasowej, w grę wchodzi ogrom wrażeń i nowych relacji.)

– Czy jestem wystarczająco samodzielny, aby przez rok zadbać o siebie, niezależnie czy inni będą nas w stanie mnie wesprzeć czy też nie? (Będzie czuwać nad Tobą organizacja wysyłająca i Twoje host rodziny, ale nikt nie będzie Cię traktował jak nastolatka. Nikt nie będzie Ci przypomniał o pracy domowej ani mówił, że czegoś nie wypada.)

– Co musiałoby się stać, żebym wrócił przedwcześnie do domu?
( Uwierzcie, takie przypadki się zdarzają. I chociaż założeniem jest spędzenie całego roku za granicą, niektórzy nie dają rady. Może warto określić sobie swoją granicę już na początku.)

– Czy jestem w stanie sfinansować sobie ewentualne wycieczki, które będą oferowane? Czy mam odłożone pieniądze na podróże?

I ostatnie, najważniejsze pytanie:

– Czy wciąż chcę wyjechać, nawet jeżeli przydzielone mi miejsce okaże się być dalekie od tego wymarzonego?
(Wybranie państwa, do którego chcemy jechać, to ważna decyzja. Jednak co w przypadku, gdy państwo jest wielkości kontynentu (czyt. USA). Można trafić do Teksasu, na Alaskę albo do stolicy mormonów. Czy wciąż będę chciał/a spędzić tam cały rok?)

Jeśli odpowiedzi brzmią: tak, tak, nic, tak i tak – możesz przejść dalej

Gdy już uda wam się zebrać satysfakcjonujące odpowiedzi, można przejść do następnego kroku: rekrutacja.

W zależności od organizacji, wygląda to inaczej. Najczęściej opiera się na rozmowie z decyzyjną osobą oraz wypełnieniu kilkustronicowego formularza. Rekrutacje mają na celu sprawdzenie, jaką jesteś osobą. Czy jesteś otwarty, ciekawy świata, reprezentatywny itp.

Bo pamiętaj: nie tylko Ty czerpiesz z wyjazdu.

Również rodziny, które będą Cię gościły. Klub, który Cię przyjmie. Wszyscy ludzie, których spotkasz na swojej drodze. Wiedząc, że dla wielu możesz być pierwszym i ostatnim Polakiem, którego spotkają na swojej drodze – presja jest ogromna. I Tobie i organizacji zależy, abyś pokazał się z dobrej strony.

Zazwyczaj osoby, które decydują się na wymianę automatycznie idą w zestawie ze wszystkich oczekiwanymi cechami. Nie ma się więc czym martwić. Jeśli jesteś na etapie myślenia o tak długim wyjeździe kulturowym, to musisz mieć poukładane w głowie. Często ta rozmowa jest po prostu formalnością. Warto się za to zabrać jak najszybciej, gdyż formularz jest uzupełniany również przez lekarza, rodziców, nauczycieli etc. Wakacje to idealny moment, żeby za to się zabrać. Wyjazd odbywa się wtedy w następnym roku szkolnym.

wymiana

Z jakimi kosztami muszę się liczyć?

Odpowiem jak na ekonomistę przystało: to zależy.

Zależy od organizacji, z którą postanowisz wyjechać oraz od miejsca docelowego.

Organizacje zazwyczaj pobierają opłaty od Twojego wyjazdu. W przypadku Rotary opłata ta wynosiła 1000PLN ($250) darowizny. Rotary jest prężnie działającym klubem (dopiero jak zwiążesz się z nimi bliżej, zdajesz sobie sprawę, że są dosłownie wszędzie). Finansują projekty, walczą z Polio, wspierają edukację i wiele innych. Programy wymian, które mają na celu promocję i poznanie kultury to tylko jedna z wielu aktywności. Nie jest to więc absolutnie cena wygórowana.

Kolejnym kosztem to oczywiście cena biletów lotniczych. Większość osób decyduje się na wymianę na innym kontynencie, więc koszty są znaczące. Zazwyczaj wymaga się również zakupu biletu otwartego („open ticket”), czyli biletu bez ustalonej daty powrotu. Zdarzają się przypadki osób łamiących regulamin wyjazdu, więc jest to zapobiegawcza forma, gdyby taką osobę trzeba by było odesłać przed czasem do domu. Abstrahując od przezorności zakładającej najgorsze, jest to również zwiększenie elastyczności. Dopiero w ostatnich miesiącach ogłaszane są np. wakacyjne wycieczki. W ten sposób mamy pewność, że nie ominie nas żadna atrakcja.

Kolejnym drogim aspektem jest ubezpieczenie. Absolutna niezbędność. Pomijając nawiązanie do żartów o systemie zdrowotnym w USA – jest to po prostu jedna z formalności. Moje ubezpieczenie zakupiłam z CISI. Na okres 10 miesięcy kosztowało mnie około $800 (3,500PLN). Wycena oczywiście jest indywidualna i zależy od wieku i destynacji. Ja skorzystałam z ubezpieczenia raz (bardzo w USA popularne wstrząśnienie mózgu). Z tym że za pierwszą wizytę, jak to w przypadku ubezpieczeń bywa, przyszło mi i tak zapłacić.

Moja mama próbuje mi wmówić, że wszystko razem kosztowało $4,000, ale ja jej trochę nie ufam. Jednak ona jest księgową a ja tylko studentem ekonomii, więc to Wy musicie wybrać, komu zaufacie.

Nie samymi lotami i ubezpieczeniem żyje wymieniec

Z mniejszych wydatków należy pomyśleć o prezentach dla host rodzin (ja miałam ich trzy, więc wydatki się skumulowały). W przypadku Rotary istnieje również tradycja wymieniania się przypinkami, które potem dumnie zdobią naszą Rotariańską marynarkę. Oprócz tego należy mieć wizytówki. Należy również pomyśleć o potencjalnych wycieczkach. W moim przypadku padło na dwutygodniowy wyjazd do Kalifornii. Te wydatki zsumowały się do $2000.

Całe szczęście moja wymiana nie była jedynie wielkim, nieustającym wydatkiem. Udało mi się trochę dorobić poprzez udzielanie korepetycji z matematyki czy zajmowanie się dzieciakami. Mogłam również liczyć na kieszonkowe od klubu przyjmującego. Wynosiło ono $100 miesięcznie, ale to jest kwestia kraju, miejsca oraz Rotariańskiego klubu.

Wiele osób pyta się, jak mogłam pozwolić sobie na to finansowo.

Otóż praca.

Udało mi się odłożyć kilka tysięcy latając za roszczeniowymi klientami, podając im jedzenie i uśmiechając się nawet, gdy byli największymi burakami. Miałam tez sporo swoich oszczędności.

Nie ukrywam, że dużo zawdzięczam rodzicom. Nie określam się jednak jako rozpieszczone dziecko, ponieważ sama dużo poświęciłam, żeby ten wyjazd mógł się odbyć. Odkąd pamiętam wakacje zawsze spędzałam w pracy. A że nie miałam wtedy wykształcenia, to pracowałam fizycznie. Oszczędzałam. Markowe ciuchy to był luksus a nie normalność. Na festiwale nie jeździłam. Nie potrafię sobie przypomnieć ostatniego koncertu, na którym byłam w celach rozrywkowych. Każdy wyjazd, również ten,wymagał ode mnie wielu wyrzeczeń. I wychodzę z przekonania, że moi rodzice również to widzieli.

Nie ukrywajmy – mając 17 lat nie dysponujemy takimi pieniędzmi, aby niezależnie finansowo móc wyjechać na roczną wymianę.

Podsumowując wydatki, o których pisałam wcześniej, mówimy prawie o 25 tysiącach złotych. Do takie sumy nie urosłyby nasze oszczędności z Komunii Świętej nawet na najlepszym oprocentowaniu. Myśląc o wymianie, trzeba wziąć pod uwagę wsparcie rodziców.

Pytanie brzmi jednak, jak je zdobyć? Co trzeba udowodnić rodzicom, żeby wiedzieli, że to jest najlepsza możliwa inwestycja?

Będzie różnie.

Sama wymiana jest emocjonalny rollercoasterem. Od ekscytacji, po rozczarowanie i samotność, kończąc na poczuciu spełnienia. Jeden dzień potrafi być fantastyczny, a kolejnego patrzysz na ceny biletów powrotnych. Dobrze ukazane jest to na rysunku poniżej.

exchange

Z perspektywy czasu widzę, że było to niezmiernie ważne wydarzenie w moim życiu. Z perspektywy wszystkich podróży, które miały miejsce po wymianie, ta była najważniejsza. Mimo, że bywało mi ciężko. Mimo, iż czasem myślałam, że nie warto. Bywały momenty, w których czułam, że jestem inna. Gdy mimo, iż chciałam się wpasować, nie do końca to było możliwe. To była ważna lekcja, w której doświadczyłam bycia w mniejszości. Odkąd żyję mam przywileje białej dziewczyny. Heteroseksualnej. O w miarę normalnym poglądzie życiowym. Bycie na wymianie nauczyło mnie jak to jest być innym. Jak to jest odstawać.

Po powrocie nic już nie jest takie samo

Z wymiany wraca się odmienionym. Niezależnie od tego, gdzie się spędziło ten rok. Wymiana uczy samodzielności. Uczy nie tylko kultury, ale też zrozumienia inności. Otwarcia oczu i zrozumienia, że nie wszyscy są tacy sami. Zrozumienia, że inni mogą myśleć inaczej a być równie wartościowymi jednostkami, co my. Wymiana to nauka o nas samych. O naszych granicach, tolerancji, wytrzymałości, determinacji.

Każdy dzień takiego wyjazdu to dzień spędzony poza strefą komfortu. Jeżeli osobowość człowiek prawdziwie kształtuje się jedynie, gdy wychodzimy ze strefy komfortu, spróbujcie wyobrazić sobie zmiany jakie was czekają przez ten rok. Spokojnie, są to zmiany na lepsze. Nawet jeżeli bliscy tak mogą nie postrzegać. Mogą być przyzwyczajeni, do osoby, którą zawsze byłeś. Ale Ty wracasz zmieniony. Swoje stare ja zostawisz na lotnisku, na którym rok później powitasz swoich bliskich. Ale powitasz ich w nieco innej odsłonie.

Wymiana

Z perspektywy weterana

Wiele ludzi słyszało o moim doświadczeniu na wymianie. Chciałam Amerykańskiego snu a trafiłam do Idaho. Do małego miasteczka, położonego 3 godziny od Amerykańskiej stolicy Mormonów. Osoby, które miały okazje mnie poznać, wiedzą, ze jestem 100% lewakiem. Mormoni znajdują się na drugim końcu szali. Podczas mojej wymiany zderzyły się dwa światy. Uciekałam od nadopiekuńczych rodziców na drogę do wolności. Nigdzie jednak nie uciekłam.

Wymiana skutecznie ominęła moje oczekiwania. Mimo cudownych ludzi, którzy się mną opiekowali i nowo nawiązanych znajomości, czułam się samotnie. Z początku każdego dnia walczyłam. Okazjonalnie sprawdzając powrotne bilety do domu. Mój upór jednak nie chciał zaakceptować jakiejkolwiek porażki. Nie jestem z tych, co się poddają. I wiem, że jak życie rzuca mi kłody pod nogi to muszę je przeskakiwać tak długo, jak nie zacznie być z górki. Na podstawie wszystkich wydarzeń związanych z moją wymianą jestem w stanie odpowiedzieć praktycznie na każde behawioralne pytanie rekrutacyjne. Nie ma sytuacji, w której można dowiedzieć się o sobie więcej niż podczas wymiany.

Czy żałuję?

Absolutnie nie. Im cięższe walki, które odbywamy, tym więcej lekcji z nich płynie. Mimo, że podczas wymiany byłam praktycznie cały czas pod czyjąś opieką (Rotary, rodzinny goszczące), to na emocjonalnym poziomie uświadomiłam sobie coś niezwykle ważnego. A mianowicie, jeśli udało mi się z takim sukcesem skończyć roczną wymianę w Idaho, to czy jest coś czego nie potrafię zrobić? Za każdym razem, gdy myślałam, że już nie dam rady, to jednak udawało się wstać z łóżka kolejnego dnia. To uczy.

Proces dojrzewania, o którym mówię, odbywa się w naszej podświadomości. Ona nieustannie obserwuje nas, nasze decyzje i działania. Gdy podjadamy słodycze, mimo iż mieliśmy pójść na dietę, nasz mózg notuje: „oho, on jest słaby i nie potrafi się oprzeć pokusom”. I następnym razem, gdy przechodzimy na dietę – nasza podświadomość mówi nam „i tak nie dasz rady”, bo zna charakter naszych zachowań. Coś, nad czym pracujemy każdego dnia. Także, gdy każdego dnia dajemy z siebie 150% i przemy do przodu – nasz mózg czuwa i obserwuje. On zauważa dysocjacje między tym czego chcemy a tym co robimy. I przekłada to na nasze późniejsze działania.

Amerykanie – szczęśliwy naród

Wpływ na mnie miała nie tylko wymiana sama w sobie. Wpłynęła na mnie również kultura amerykańska. Z zewnątrz czasami nam się wydaje, że życie w USA jest przesadzone. Też tak myślałam, dopóki nie doświadczyłam tego od wewnątrz. Teraz to przesadzenie nazwałabym nieznajomością albo zazdrością.

Amerykanie nauczyli mnie wdzięczności.

Szczęścia.

Wsparcia.

Pracy zespołowej – pojęcia, którego nie poznałam przez lata edukacji.

Nauczyli mnie dumy.

Oraz rozumienia a nie wkuwania. Do dzisiaj wspominam schemat lekcji historii, w których uczyliśmy się rozumienia obu stron bardziej niż oceniania, czy ktoś zasłużył na zwycięstwo czy nie. Tak często zakładamy coś za pewne bądź normalne, podczas gdy wszystko jest sporne. Nie istnieje tylko dobry i zły albo tylko czarny i biały.

Pamiętam rozkład prawdopodobieństwa z amerykańskiego liceum bardziej niż tego ze studiów. Bo myślę o tym rozkładzie zawsze, gdy robię popcorn i odmierzam sekundy, żeby wiedzieć, kiedy wchodzi on do drugiego odchylenia od średniej na krzywej Gaussa. Wydaje się komiczne, ale tak właśnie jest.

Amerykanie nauczyli mnie tolerancyjności. Mimo, że byłam od nich tak inna, to nikt mnie tak nie traktował. Nikt nie krytykował mojej religii ani mojego życia. Bo każdy miał swoje i nikt nie zachciał mnie nawracać.

Nauczyłam się cieszenia z najdrobniejszych rzeczy.

Nauczyłam się, czym jest rodzina i zrozumiałam czemu każdy tak szczerzy się na zdjęciach.

Ci ludzie są najzwyczajniej w świecie szczęśliwi. Szczęśliwi, z tym co mają. I tego absolutnie im zazdroszczę.

wymiana

Jeśli ciągle nurtują Cię jakieś pytanie, sekcja komentarzy jest cała Twoja!

Więcej o moich podróżach tutaj.

Tagged with:

1 thought on “Wymiana do USA w liceum? To możliwe!”

  • Super, że napisałaś o swojej wymianie! Ja byłam z Rotary w Brazylii i mimo że od powrotu minęło już 6 lat to potwierdzam – przygoda życia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *